Friday 9 January 2015

Fear of the dark


Zauważyliście zapewne, że z rzadka zabieram głos w sprawach poważnych. Zwykle, kiedy Internet zaczyna kipieć, a na okładkach gazet pojawiają się nagłówki od których marznie się od środka, słowa więzną mi w gardle. Czuję, że cokolwiek powiem, będzie małe, głupie i nieważne.

Drażnią mnie wtedy wypowiedzi, zwłaszcza znajomych - ten czy ów ledwo od ziemi odrósł, a tu już sadzi się na autorytet. Później doznaję refleksji, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy już takimi smarkaczami. Nawet u władzy dokonuje się przecież wymiana pokoleń; smarki młodsze ode mnie zostają burmistrzami.

Świat zmienił się bardzo, kiedy byłam małym szczylem i nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, co się dzieje. W sklepach pojawiły się chipsy i cola, a w ludziach przeplatał się lęk z nadzieją. Mam wrażenie, i mam nadzieję, że błędne, że teraz świat zmienia się znowu, na odrobinę straszniejszy i bardziej agresywny, a terroryści w Paryżu to tylko jeden z objawów. Skłonna jestem złożyć takie myślenie na karb nałogowego czarnowidzenia. Bywam ekspertem w martwieniu się na zapas, a złe rzeczy dzieją się wszędzie, na całym świecie, nie od dziś.

Nie sądzę, abym kiedyś wyjaśniała, dlaczego piszę książki przygodowe, i to w dodatku (bywa) z humorystycznym zacięciem. Otóż zdaję sobie sprawę z tego, że świat jest w gruncie rzeczy mroczny i niebezpieczny, a życie trudne, nawet jeśli mamy szczęście mieszkać w miejscu, gdzie (nadal) nie boimy się wyjść do spożywczaka. Czytanie lekkiej literatury to przynajmniej eskapizm, ale może stać się czymś więcej. Nie chodzi tutaj o chwilową przyjemność, bo w naszej kulturze przyjemność można sobie zapewnić rozlicznymi środkami. Poza tym wrażenia są ulotne, szybko mijają. Nie próbuję też przekazywać przepisów na Polskę, jak to się często dzieje w naszej literaturze, bo kucharka ze mnie kiepska i mogłabym przesolić...

Lekkie powieści zapewniają pożywkę dla wyobraźni. Namysł, refleksja, współodczuwanie z bohaterami, dowcip, dramat, nadzieja. Wyobraźnia chroni przed złem na tyle różnych sposobów, że można by o tym napisać osobny esej. Po drugie, są rzeczy, które powinny zostać nazwane, wyrażone i wykrzyczane - a może ujęte w bezpieczną konwencję. Wtedy właśnie stają się odrobinę bardziej znośne.

I darujmy sobie, nie robię tego altruistycznie i nie mam w sobie tyle ego, aby uważać, że ratuję świat. Pierwszym czytelnikiem jestem przecież ja sama.

Powieść to jeden ze sposobów walki z mrokiem. Ale są przecież inne metody. Inne poletka ludzkiej twórczości. Należy do nich satyra.

Parę zdań więcej i zaplączę się tak, że nie wybrnę do Wielkanocy, stwierdzę więc tylko, że kiedy piszę „Je suis Charlie” nie odczuwam tego jako pusty slogan.

I bardzo boję się ciemności.

No comments:

Post a Comment